25 czerwca 2016
Oskar
 
Czym prędzej zszedłem z muru, niemal skręcając sobie przy tym kostkę. Nigdy nie byłem dobry we wspinaniu się, nawet na drzewa nie lubiłem i nie umiałem wchodzić. Dołączyłem do reszty w samą porę, by przytrzymać Bartka, który już chciał ruszyć na Marcina z zaciśniętymi pięściami. Zaparłem się obiema nogami o ziemię, ze wszystkich sił przytrzymując go w miejscu. Sam nie dałbym rady, na szczęście Antek przytrzymał go z drugiej strony.
– Ty gnido! Ty podła kreaturo! – wykrzykiwał wściekle Bartek. – Patrz, co zrobiłeś! Patrz!
Marcin tylko stał nieruchomo, jakby go coś sparaliżowało. Jego małe, ciemne oczy błyszczały niespokojnie, odbijając blask krwi jednorożca, wsiąkającej powoli w ziemię.
– Co, teraz nic nie gadasz?! Teraz ci języka w gębie zabrakło?!
– To… ja.... nie tego chciałem. Nie o to mi chodziło. Zupełnie nie o to... – Marcin zatoczył się do tyłu, cofając się o parę kroków, a potem opadł na ziemię, lądując na kolanach.
– W takim razie, czego chciałeś? Po co ci to było? Do czego on był ci potrzebny? – Antek wskazał palcem na Mściciela, który stał spokojnie. Przerażająco spokojnie, jak na kogoś, kto właśnie odebrał życie niewinnemu stworzeniu. – Po co ci to wszystko?
– Ja chciałem… chciałem tylko, żeby ktoś mnie obronił. Żeby to się już skończyło. Chciałem, żeby ktoś go wreszcie powstrzymał. – Marcin ukrył twarz w dłoniach i zaczął drżeć na całym ciele.
– Powstrzymał… kogo? – zapytała cicho Julka.
Marcin przez chwilę nie odpowiadał nic, tylko trząsł się, klęcząc na ziemi. Oddychał ciężko, przez palce, głośno przy tym świszcząc. A kiedy Julka już otwierała usta, by ponowić swoje pytanie, wykrzyknął nagle, wybuchając panicznym płaczem:
– Mojego ojca! On nas bije, mnie i mamę! Bije nas prawie codziennie, za byle co, kiedy mu się podoba! Tego nie da się znieść, nikt by tego nie wytrzymał. Chciałem tylko… chciałem, żeby to się skończyło. Miałem dość siniaków, miałem już dosyć wszystkiego! To dlatego… dlatego…
Marcin nie dokończył, bo płacz zupełnie zagłuszył jego słowa, tak, że nie dało się zrozumieć już nic więcej. Poczułem, jak Bartek rozluźnia się nagle, otwiera powoli pięści. Antek puścił go, ja również. Julka uchyliła usta i wytrzeszczyła oczy, nie mogąc ukryć zdziwienia. Wszyscy zapewne pomyśleliśmy to samo – co ten chłopak musiał przechodzić, że gotów był nasłać na własnego ojca takiego potwora? I co jego ojciec musiał mu robić? Choćbyśmy się nie wiem jak starali, nie potrafilibyśmy tego zrozumieć. Mogliśmy sobie to tylko wyobrażać.
Chwilę smutnej ciszy przerwała Maja, która krzyknęła słabo, głosem zachrypniętym od płaczu. Spojrzałem czym prędzej w jej stronę. Z ciałem jednorożca, nad którym wciąż była pochylona, zaczęło się dziać coś dziwnego. Jego kształt zaczął się zmieniać, rozpływać w blasku ciepłego światła. Wkrótce, z całej postaci martwego stworzenia, z głowy, z grzbietu i z kopyt, ze wszystkich stron i z każdego miejsca na jego ciele, zaczęły odrywać się błyszczące drobinki, niczym małe, złote litery. Frunęły ku górze, by dać się rozwiać po niebie i zniknąć na wietrze. Maja patrzyła jak zahipnotyzowana kiedy całe chmary złocących się w ciemności liter przelatywały jej wolno przez palce. Nie ruszyła się, nie cofnęła dłoni. Czekała, aż do końca, aż ostatnia złota drobinka wzniesie się ku niebu i zniknie, zabierając ze sobą ostatni ślad po istnieniu Błyskotka.
Podszedłem do niej ostrożnie i pochyliłem się po książkę, która leżała na trawie. Wszyscy zapomnieliśmy o niej na jakiś czas. Była lekka i dość cienka, a z niemal zupełnie czarnej okładki, łypała na świat para groźnych, czerwonych ślepi. Spojrzałem na tytuł: „Narodziny Czarnego Mściciela”. Tylko tyle i aż tyle. I pomyśleć, że przez cały ten czas nie potrafiliśmy jej znaleźć.
– Zróbmy coś – szepnęła Maja. Widocznie nie mogła wydobyć z siebie żadnego mocniejszego dźwięku. – Cokolwiek. Pomóżmy mu. Niech to wszystko przyda się na coś. Chociaż tyle.
– Zrobimy. – Przytaknąłem, zaciskając palce na sztywnej okładce.
Jak nikt inny wiedziałem, że strata boli sto razy bardziej, jeśli nie potrafimy nadać jej jakiegokolwiek sensu.